Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.
12

tak ołowiany, chmurny i smutny, że się zdawał grozić pustkowiem.
Gospodyni też nie myślała bardzo się ryzykować na przygotowania i osądziła, że to co w kuchni i w bufecie było od wczoraj, powinno na tak brzydki czas wystarczyć.
Spojrzała w okno... okolica wyglądała posępnie, niebo jakby je brudnemi zawiesił ścierkami, deszcz wprawdzie jeszcze się był nie namyślił padać, ale widocznie na długą zbierało się słotę... Chmury jednostajne, ołowiane, rozbite, powlekały niebo; tęsknota, cisza milcząca, gniotła świat cały; zdawało się że nikt z domu nie ruszy w taką porę... Zbliżający się wieczór dodawał jeszcze obrazowi ponurości i wczesny mrok pomaluteńku, zdradliwie zakradał się już po za ciężkie obłoki.
Zegar wskazywał godzinę dyliżansową, a od strony Warszawy cicho było i głucho. W tém trąbka dała się słyszéć zdaleka.
— Dyliżans! machinalnie zawoła gospodyni idąc powoli do bufetu, jak żołnierz na stanowisku, posłyszawszy sygnał.