cta simplicitas! Patrz panie Feliksie i bierz przykład z niego.
Poczém zaraz musiała nastąpić prezentacya.
— Pan Feliks Narębski, mój przyjaciel z Lubelskiego.
— Pan Kazimierz Potrzebiński z Kaliskiego, towarzysz szkolny i najlepszy z ludzi, zawołał Justyn,
Nowo poznajomieni pocałowali się wąsami i ścisnęli dłonie z tém poczciwem uczuciem braterskiem, które bodajby się umiało szczerzéj po za szranki dotychczasowe rozciągnąć.
— A! Narębski, moja ciotka Potrzebińska była za Narębskim, czy nie krewnym?
— Nie, — odparł Feliks, posłuszny zwyczajowi przypomnień kolligacyjnych, ale prababka moja była Potrzebińska.
— Tak! córka Jana Kantego, to wiem, a więc jesteśmy nawet trochę krewni.... Chodźmyż razem na śniadanie, ale gdzie?
Feliks z największą trudnością potrafił się ledwie wymówić, wiedział bowiem, że takie śniadanie gościnnego wieśniaka, mogło się