— Niech już sobie biorą jak chcą, odparł Feliks, to mi zupełnie wszystko jedno... nigdy nie potrafię im dogodzić.
Mania smutnie pokręciła główką.
— Ale na cóż się narażać.... i im robić przykrość.
— Cierpię do czasu — rzekł Narębski, — ale każdemu, nawet mnie, w końcu się cierpliwości przebierze.
Mania pocałowała go w rękę.
— Uspokój się, uspokój, rzekła łagodnie, to małe chmurki, które i najjaśniejsze niebo przebiegać muszą.... Naturalnie, tyle jest do zrobienia, pani taka słaba, zmęczona, musi się czasem trochę zniecierpliwić.... Cóż ona temu wina, to jéj zdrowie, wierzcie mi.... a w sercu tak jest dobrą!
Feliks tylko westchnął, bo znał tę dobroć od dawna.
— No! ale kiedyś tak dobry żeś już tu przyszedł, wahając się trochę dodało dziewczę, pozwól że mi drogi opiekunie, dla którego nie mam tajemnic, poprosić ciebię o radę
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
220