Wróciwszy tego dnia od Pułkownikowéj, zastał Fryderyk swojego towarzysza w progu zajętego już rozmową ze służącą traktjerni, żywą brunetką, któréj Kirkuć naprędce ofiarował serce, rękę i kolczyki tombakowe, byleby mu wiekuiste, niezłomne przywiązanie poprzysiądz chciała.
Czułą tę parę rozpędziwszy Fryderyk, wszedł do pokoju, za połę z sobą ciągnąc Kirkucia.
— W Pan siebie i mnie kompromitujesz, zawołał Pluta — jakże można w korytarzu w dzień biały, — zacząć się umizgać do Karolinki takiéj, którą na dzień przynajmniéj trzydziestu lokajów ściska i całuje... Kirkuć drażliwy gdy się kochać poczynał, zawołał oburzony:
— To fałsz jako żywo! to jest osoba uczciwa, najlepszego wychowania... mówi nawet trochę pofrancuzku... którą tylko nieszczęścia strąciły...
Rodzice jéj byli obywatelami ziemskiemi i miałaby była półmiljona posagu, gdyby ojciec nie umarł wprzód nim jakiś tam krewny...
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.
254