— No, a ty się nie czujesz...
— Nie! nie! zawołał Mateusz... to trzeba i tego i owego... nie!
— A jednak rzecz jest nie równie ważna.. możnaby na drogę moralności kilka osób naprowadzić, dodał Pluta... pojechałbym sam gdybym miał czas.
— Jedź sam... otóż to! dodał Kirkuć.
— A WPan tu zostaniesz także sam, i figle sobie będziesz płatał?
Odgadniony Kirkuć pokazał kilka zębów w rodzaju nieforemnego uśmiechu... poskrobał się w głowę i ruszył ramionami.
— To nieszczęście że i sam jechać teraz nie mogę i WPan się do tego nieprzydałeś... niezmiernie mi się to uśmiecha, miałby zabawkę dla Julki i doskonały orzech do zgryzienia dla tego cnotliwego Feliksa, który tak oczy spuszcza gdy mu się rękę podaje... Należałoby popracować, bo masz wiedzieć kochany Kirkuć, że praca jest zadaniem życia... i wszyscyśmy do zdechu pracować obowiązani.
Wyrzekł to z westchnieniem, a Mateusz
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/270
Ta strona została uwierzytelniona.
262