Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
263

zawtórował mu drugiem, przypatrując się melancholicznie rękom swoim.
— WPan tedy nie chcesz na wieś jechać i pracować? spytał Pluta.
— Nie... ale ja WPanu mówiłem, że na to potrzeba głowy.
— A prawda! Więc możebyśmy posłali? nie znasz kogo zdatniejszego od siebie?
Kirkuć mocno się zamyślił, znać obcować lubiąc z równemi sobie, nie znajdował tak od razu w szeregu swych znajomych, odpowiedniéj kwalifikacji.
— Ale poczekajcież, mruknął z nienacka jakby porywając się ze snu, jabym takiego może znalazł człowieka... mam przyjaciela jednego, który długo był urzędnikiem do łapania kontrabandy, człek z takim nosem że z pod ziemi dobędzie; został bez zajęcia, można by go użyć.
— A nie mógłbyś mi go pokazać?
— Ja już kapitanowi powiadam, że słyszy jak trawa rośnie, a kiedy mu potrzeba w prawo, zawsze mierzy w lewo... aby go ludzie nie odgadli, o! to meternicha kawałek...