Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.
267

do gromadki wybranych nie należeli, nie cierpiał.
Niby prawnik, niby przyjaciel domu, grał wszędzie rolę jakąś obojętną, cichą, nieznaczną, wchodził tylnemi drzwiami, stale oznaczonego nie miał zajęcia, czasem się prawnictwa zapierał, a że posiadał dom własny przy ulicy Żelaznéj, częściéj uchodził za niewinnego obywatela kapitalistę. Na twarzy jego codzień gładko i świeżo wygolonéj, okrągłéj, księżycowéj, w szarych oczach zmrużonych często, i ustach, bladą linijką niby nie dobrze zabliźnionego cięcia, przekreślających policzki, najbystrzejsze oko nie mogło dostrzedz śladu uczucia ani myśli, która pod niemi się kryła. Był jak dobrze potynkowany mur, nie wiadomo kamienny, ceglany, czy z gruzów zlepiony; a tynk z niego nie opadał nigdy.
Imie mu było Oktaw Pobracki.
Siadł, otarł czoło z potu, który na nie wystąpił w pospiesznéj drodze dla oszczędności odbytéj piechotą, i obrócił się do kapitana pokaszlując aby miał czas lepiéj mu się