Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.
269

kapitan czekał cierpliwie, zajrzał tylko do flaszki.
— Mogę mu służyć? — spytał.
Z oburzeniem prawie, ale dostojnem i chłodnem, Pobracki odtrącił wniosek, ruchem ręki.
— Nie? jak się podoba.
Milczeli znowu.
— Rzecz niby, — zaczął Pobracki zażywszy tabaki nareszcie, niby na tym jest stopniu, iż brat p Mateusz Kirkuć czyli téż tam ktoś go przedstawiający...
— To ja, — rzekł kapitan, — proszę się nie żenować.
— Że brat, powiadam, chce korzystać z tego, iż siostra się go wstydzić może. Zostawiam panu ocenienie faktu, lecz nie zaprzeczysz iż tak jest!
— Coś nakształt tego, — zaśmiał się Fryderyk, — każdy żyje jak może, drogi panie, jeden z tego, że się nim chwalą, drugi, że się nim brzydzą lub że się go wstydzą, ten sprzedaje cnotę, inny brudy, zawsze to handel, a przemysł i handel są rzeczą szlachetną.