Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.
270

Pobracki oczy trochę otworzył, lekki półrumieńca obłoczek oblał mu twarz i jak powiew wiosenny zniknął; byłby okazał może jak dalece to go wzruszyło, gdyby twarz jego nie miała tego tynku, o którym wspomnieliśmy wyżéj. Więc połknął argument nie drgnąwszy.
— Jenerałowa, — rzekł mijając niebezpieczną jamę argumentu, jenerałowa wcale się nie ma powodu wstydzić, iż wyszła z niższych klas społeczeństwa... los i przymioty serca i duszy, przeznaczyły ją tam dokąd doszła.
— No! a trocha i śliczna twarzyczka! — dodał Pluta, — bo nieuwierzysz pan jak była ładna
Pobracki zbył to milczeniem, zajrzał do tabakierki, albanka zbiła się znowu w ten sam kątek, począł ją wytrząsać, ale niema nic upartszego nad tabakę, wyjąwszy niektórych ludzi... nie rychło dała mu się ująć, tymczasem kapitan oglądał pana Oktawa z największą uwagą jak jaki fenomenalny potwór.