Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.
272

maszczone, — przerwał kapitan, — ale radbym posłyszeć de quibus.
Pobracki udał że nie słyszy lub nie rozumie.
— Tknięci politowaniem, wchodząc z resztą w położenie nieszczęśliwego człowieka moglibyśmy coś uczynić?
— O te coś mi właśnie chodzi? czekam — rzekł kapitan.
— Ofiarujemy...
— Ofiarujcie! ofiarujcie! wznieć WPan w sobie ducha ofiary choćby tabaką, aby prędzéj! — zawołał Pluta.
— A! poczekaj, — powiedział sobie w duchu plenipotent, kiedy tak to cię wynudzę...
I odchrząknąwszy głośno, jakby mu co stanęło w gardle, dobrał się znowu do tabakierki, która zdawała się na to stworzoną, aby z niéj niucha tabaki bez kilka minut pracy wziąść nie można.
Kapitan pił wódkę i stukając nogą o podłogę, śpiewał „Wlazł kotek.“
— Moglibyśmy naprzykład, — odezwał się wreszcie Pobracki, dać dworek na wsi, mieszkanie, stół, opranie i coś na rozchody dro-