Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.
275

wością, poruszył się niemogąc pochamować gniewu.
— Jak chcecie, — rzekł, — dobra nasza bez marjasza!! co będzie to będzie! proszę się kłaniać pani Jenerałowéj...
Przybyły nie okazując nic po sobie, przyjął wykrzyknik dość zimno, nie przerywając przygotowań do podróży, które kończył obciągając rękawy sukni, strzepując poły, gładząc kapelusz, ujmując gałkę laski wyciągniętą dłonią. Kapitan niemógł się domyśleć czy to się już skończyło na tém, czy dopiero rozpocząć miało.
— Zatém, nie pozostaje nam jak pożegnać się, — rzekł Pobracki.
— Czy pan życzyłbyś sobie pocałować się? — spytał kapitan, najchętniéj, tylko ostrzegam, że ślinię.
Pan Oktaw cofnął się krokiem, ale nie szedł jeszcze.
— Ma jeszcze inne propozycje w kieszeni! pomyślał kapitan i usiadł.
— No! a gdyby Jenerałowa zgodziła się wreszcie uczynić coś inaczéj — czegobyście pa-