Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/287

Ta strona została uwierzytelniona.
279

z panem dobrodziejem, — przerwał Pluta, — jakoś to będzie...
Zaczęli się sobie kłaniać zabierając już rozchodzić, jednak bardzo zawsze powoli, a poseł raz jeszcze się wstrzymał.
— Gdybyśmy co skończyli na tych warunkach, — wybąknął, — jakąż mieć będziemy rękojmię, że pan Kirkuć siostrze się więcéj naprzykrzać nie zechce dla nowych jakichś wymagań.
— A słowo nasze! — dumnie wykrzyknął Pluta, — przecież słowo uczciwych ludzi.
— No tak! słowo, — powtórzył Kirkuć, to jest verbum.
Pobracki ruszył ramionami.
— Zważ tylko WPan, — dorzucił Pluta, — że koniec końcem na słowie zawsze gołem poprzestać będzie potrzeba, czy na wsi czy w mieście. Jeżeli słowu nie zawierzycie wypadnie chyba związanego trzymać przyjaciela mojego Kirkucia, aby się ze wsi nie wyrwał, lub wywieść jak kota w worku żeby nazad drogi nie znalazł.
P. Oktaw zastanowił się głęboko.