Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.
280

— Zatem ile p. Kirkuć chce za słowo, — zapytał.
— W Warszawie utrzymanie ciężkie, życie drogie, a musiemy przecie żyć na stopie przyzwoitéj, niech pani Jenerałowa da na próbę trzy tysiące, nie jestem wymagający a zobaczymy czy wystarczą.
— Jabym wolał do równego działu! — mruknął Kirkuć.
— Ale to ogromnie wiele, to procent szósty od piędziesięciu tysięcy.
— Trzy tysiące! — uśmiechnął się Pluta ruszając ramionami, — wiele? no! niechże da cztery, to lepiéj, liczba równiejsza...
I odwrócił się zniecierpliwiony.
— No zgoda na trzy ale rękojmia.
— Żadnéj, — odparł Pluta, — słowo i kwita, będziecie płacić dopóki my będziemy milczeć i siedzieć cicho...
Pobracki popatrzył, pomyślał, pomruczał coś z cicha, skłonił się i nic nie rzekłszy wyszedł.
— Z temi ślimakami, zawołał rozgniewany kapitan, nic zrobić nie można po ludzku,