probuje jeszcze, niechże się parę razy przespaceruje, i niech go tam djabli biorą.
Ale Kirkuciowi chodziło już o przedstawienie stojącego w kontemplacyi okna przyjaciela Pętelki, i zapomniawszy o interessie z bezprzykładnem wyrzeczeniem się, pociągnął go przed kapitana.
— Panie Pętelka, chodźno tu! — zawołał, — oto już jesteśmy wolni, pogadajmy, jesteś pan nam potrzebny.
Pętelka nagle odwrócił się cały jak stał i przyszedł milczący a posłuszny w gotowości na zawołanie; Pluta mierzył go już oczyma nie dowierzająco.
Chwilę trwał ten egzamen dosyć przykry, który Pętelka zniósł z heroicznem wytrwaniem, kapitan ruszył w końcu ramionami.
— Mówiono panu o interessie? daszże pan sobie radę?
Pętelka milczał trzęsąc głową;
— E! proszę nie zważać, — przerwał Kirkuć, któremu o wybór chodziło, — proszę na to nie zważać, że taki niepozorny; już ja ręczę, że drugiego takiego jak on człowieka
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.
281