sypnęli się jak z pudelka Pandory, wprost ku salce i bufetowi, gdzie na nich już gospodyni oczekiwała.
Dyliżans tym razem wbrew wszelkim przeczuciom, był ogromnie napakowany, wewnątrz jak śledzie w beczce mieścili się różnego kalibru podróżni; jeden miał zaszczyt i przyjemność siedzieć z konduktorem na przodzie, dwóch podobno na wierzchu pod golém niebem używali świeżego aż nadto powietrza.
Przyjaźń konduktora, zarówno z przepisami pocztowemi, sprawiła to, że podróżni mogli się rozkurczyć i posilić w Garwolinie, a do konsumcji w bufecie zachęcano ich i tém, że do Żabianki nigdzie już nie znajdą takiego komfortu jak tutaj. Na nieszczęście, jejmość wcale była nie przygotowana, chleb i wódka, piwo i owczy serek, stanowiły treść podwieczorku, ale głodnym wszystko dobre.
Jak mamę kocham! — zawołała Elwira patrząc przez okno, — wszak to Teoś Muszyński wysiadł z dyliżansu.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.
22