ta katastrofa pozbawiła nas chleba, musieliśmy się ścisnąć, przenieść do jednéj izdebki na poddaszu przy Ogrodowéj ulicy, i myśléć by po jałmużnie nie chodzić. Matka mniéj dbała o siebie, życie jéj było skończone, ale płakała nademną, bo jéj się zdawało po macierzyńsku sądząc, że we mnie widziała ziarenko przyszłości, iskierkę jakąś — żal jéj było, bym się miał zwalać i zmarnować.
Dochodziła zrazu prawie do rozpaczy, ale boleść ta biednéj kobiety, któréj całém narzędziem przyszłości było serce, nie roztapiała się we łzach próżnych, gorączkowo szukała ratunku.
Radzono jéj by mnie oddała do terminu, nie chciała, pojmowała instynktowo, że szkoły i nauka stanowiły o przyszłości; postanowiła bądź co bądź dać mi jak mogła najlepsze wychowanie. Sama mnie pilnowała, a całując nieraz i ściskając we łzach cała, wlewała we mnie miłością swą ochotę do pracy, przéczucie jéj pożytku... Nigdym ze szkoły nie powrócił, żeby mnie sama nie rozpytała
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/311
Ta strona została uwierzytelniona.
11