Elwira zarumieniła się okrutnie, matka zmięszała i zaczęła poprawiać coś około czepeczka, obie ledwie wytrzymały żeby go z balkonu nie interpellować. Ale nieznajomy użył w téj chwili swojego konia, który poskoczył i puścił się małego galopka, jakby od uroczych wdzięków, chciał uciec daleko.
Ten popis był trochę parafiański, ale go można było przypisać wzruszeniu mimowolnemu, i Elwira widziała w tem tylko uczucie którego koń był niezgrabnym tłumaczem.
— A! Mamo! kochana Mamo! to on! o on! zawołała odwracając się żywo do matki równie jak ona rozweselonéj upragnionem zjawiskiem.
Widział nas! wie o nas! okiem rzucił na numer domu, możemy być spokojne, że teraz zrobi już pewnie z nami znajomość.
— Niema wątpliwości! poczęła przechadzając się szczebiotać Elwira, że to jest jakiś niezawodnie wielki pan! A! cóż to za koń! jaki ubiór, jaka dystynkcja! Czy uważała mama szpicrutę którą trzymał w ręku... a jaką
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/376
Ta strona została uwierzytelniona.
76