— Otóż go macie nareszcie! Pułkownika! Pułkownika! kochanego Pułkownika!
Marsowa bo też twarz, dobrze z tym tytułem się zgadzająca, ukazała się w progu. Był to mężczyzna siwy, pomarszczony, ogorzały, z krótko ostrzyżonym włosem, wąs wyszwarcowany sterczący do góry, kolczyk w uchu, legja honorowa jakby kroplą krwi zastygłą błyszczała u fraka. Kulał trochę na nogę i na lasce się opierał, małe oczki szare śmiały mu się pod zmarszczonemi powiekami.
Feliks rzucił się na jego przyjęcie, wszyscy powitali go radośnie, jeden tylko Justyn nieco nosa spuścił, był to bowiem dla niego niebezpieczny współzawodnik, z którym się mierzyć unikał. Ledwie nie poczytał za osobistą urazę, że Feliks śmiał zaprosić pułkownika Sorokę. Trzeba wiedzieć, że stary wiarus gdziekolwiek wszedł a usta otworzył, nikogo nie słuchano prócz niego, tak trafnie opowiadać umiał. Nie był znowu nadzwyczajny talent, ani dowcip tak pociągający, ale ludzie bawić się lubią i do grobowéj deski są staremi dziećmi. Pułkownik opowiadał po
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/391
Ta strona została uwierzytelniona.
91