słane, było tak upokarzające, że nawet biedny ów odartus na nie się oburzył.
Zamilkł, pohamował się prędko, a że i trąbka pocztarska już się słyszéć dała, a dyliżans stał gotów do drogi, mruknął tylko spokojnie.
— No! to się gdzieindziéj zobaczymy.
Chwilę pomyślał jeszcze, jakby się wahał czy zająć miejsce w powozie, do którego wzywano co prędzéj podróżnych, a potém usiadł spokojnie na ławce przed hotelem.
— No! a pan siadać nie myślisz? zapytał konduktor.
— Nie myślę.
— Pan nie jedziesz do Lublina?
— Jechałem, ale mi się odechciało.
— I miejsce stracone?
— Wróbel go sobie może zająć i jechać szczęśliwie, odparł spoglądając na wierzch karety podróżnéj. Upadam do nóg.
I zwinąwszy znowu papierosa podejrzany ów jegomość, zajął miejsce u wnijścia, jakby mu już podróż nie była wcale pilną, a wieczorny chłód obojętnym.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
32