Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.
105

to było potrzeba... Myślicie, żem bardzo rozpaczał?
Soroka ruszył ramionami.
— Inne to były czasy! dodał...
Tu nalano szampana, a poczuwając się do obowiązków swoich, Justyn powstał z kielichem i prosił o głos.
— W tych ciężkich czasach rzekł z powagą, gdy człowiek coby obiady dawał, niemając ani processu, ani potrzeby wywdzięczania się za wygrany puhar na kursach, ani intencji zasłużenia się rodzinie w którą wejść pragnie — tak nadzwyczaj trudno; gdy wszyscy się targują aby niedawać trufli i oszczędzić na ostrygach, miło nam widzieć ze zdrową tradycją wiejskiéj gościnności przybywającego do stolicy człowieka tak znakomitego jak pan Feliks. Naprzód daje on jeść, powtóre jeść daje dobrze, i niema w dodatku żadnéj słabości za którą by się kazał chwalić. Od redaktorów gazet nie potrzebuje artykułów, od brukowych trąb nie wymaga głosu chwały, od ludzi wysoko położonych nie prosi protekcji, od bankierów nie żąda pienię-