dzo zdawały, nikt do niéj nie przemówił, nikt nie spojrzał na nią; aż gdy Elwira poróżniła się z najukochańszą swą matką, co się dosyć często trafiało, gdy bardzo a bardzo była smutną, szła wówczas do izdebki Mani, kładła się na łóżeczku i tam, pewna że słuchać jéj muszą ze współczuciem i cierpliwością, wylewała się ze swojemi żalami.
Na ten raz matka znudzona czy coś niedobrego przeczuwająca milczała już uparcie, i Elwirka, któréj pilno było wygadać się szeroko, powróciwszy z przechadzki pobiegła zaraz do Mani.
— Wiesz, — zawołała zaraz w progu, — otóż nareszcie znalazłyśmy znowu naszego kochanka...
— A! gdzież przecie?
— Spotkaliśmy go w Saskim ogrodzie, wystaw sobie co za dziwak, minął nas o krok będąc tylko i nie zaczepił nawet...
— Ale się przecie ukłonił? spytała Mania z uśmiechem.
— Czekajże! nie dosyć na tem! powiem ci wszystko! oburzyła mnie ta nieśmiałość,
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/438
Ta strona została uwierzytelniona.
138