w przechodzoném, wygodnem ubraniu, pan Zacharjasz pędził godziny żywota w idealnéj ciszy i ubłogosławieniu.
Przerywały je wybuchy żoninego gniewu, często bardzo małą rzeczą podbudzonego, ale naówczas doświadczony i wytrawny mąż, stawał w milczeniu z fajką na progu, słuchał zdając się dzielić oburzenie, a nie podsycał go jednak, i przytomnością swoją sankcjonował go tylko.
Nic go nigdy nie zmuszało do żadnego zajęcia, prawdę rzekłszy pędził życie w idealném próżnowaniu, miał się jednak w duszy za bardzo czynnego człowieka, i niekiedy nawet, ale cicho, na nawał pracy utyskiwał. Życie miasta było jego życiem, na każde wezwanie tego pulsu stołecznego, odpowiedzieć uderzeniem zawsze sympatyczném, pilnować się by nic nie minąć, by być gdzie są wszyscy, widzieć co się zobaczyć było powinno, zjeść co stanowiło nowalją, niemałym w rzeczy było trudem. Ale też daléj nad to, do niczego już p. Byczek nie był obowiązany.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/468
Ta strona została uwierzytelniona.
168