Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/515

Ta strona została uwierzytelniona.
215

— Jakoś to nie moja godzina, mam dosyć. Drzemlik resztę kiełbasek zdjął żywo z talerza Teosia, bojąc się by ich czyhający na polizówkę chłopak nie skonfiskował, i co prędzéj dojadać począł.
— I nie pijesz? spytał.
— Trochę piłem.
— Cóż? i to nie w smak? cóż bo ty lubisz?
Teoś się uśmiechnął i westchnął.
— Gadajmy już o interessach, rzekł Drzemlik. Mnie to do jedzenia i picia nie przeszkadza; ale słuchaj pan uważnie.
Potrzebuję uczciwego człowieka, jestem już trochę ciężki, chciałbym mieć kogo coby mnie wyręczył... ot nie podjąłbyś ty się księgarni?
— Za mało znam rzecz.
— Ale! ale! dwa dni! ja ci pokażę wszystko, o to się nie ma co troszczyć — bądź spokojny! to mój kłopot, mnie o to głowa nie boli.
Nie chciałbyś być moją prawą ręką i oddać mi cały swój czas? my byśmy się zgo-