Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/527

Ta strona została uwierzytelniona.
227

— Gdzież? jak? kto?
— Ale czyż już mnie nie rozumiesz? jakże ci się tłumaczyć potrzeba? Teoś jest subjektem u księgarza! gezelem w sklepie; no to dosyć jasno! a siadał u nas z drugimi do herbaty.
Narębski ruszył ramionami.
— Moja droga, Samuelko, — rzekł, — nie stało się jeszcze nic tak bardzo strasznego i dla czegoby uczciwy i dobrze wychowany kupczyk nie miął być na równi z drugiemi przyjęty? tego ja nierozumiem!
— A! to już nowe jakieś idee! Aleśmy my do nich nie przywykły i zapowiadam ci, że od dziś dnia drzwi mu nasze zamknąć każę. Wystaw sobie, jakby to pięknie było, gdyby kto z tych co go tam widzieli z rana w sklepie i targowali się z nim o złotówkę, zobaczył go u nas w salonie! Zgubilibyśmy się na wieki! Czy się tam kocha w Mani, jak sądzę czy nie, niech sobie wszelki z nami wyperswaduje stosunek, śliczna rzecz, śliczna rzecz! — powtarzała pani Narębska, — trzeba żebyś go o tém wcześnie uprzedził!