Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/539

Ta strona została uwierzytelniona.
239

Feliks milczał, oczów od książki nie odrywał.
— Niechcesz już widzę i gadać do mnie? jak ci się podoba! Wiesz iż się okazuje, że omyliłem się szkaradnie, za co cię najmocnéj przepraszam; posądziłem cię o przywiązanie więcéj niż opiekuńskie, o wspomnienia jakieś i obowiązki, dziś sam się przekonywam że to wszystko bałamuctwo. Przy pierwszéj zręczności będę sobie miał za obowiązek, żonę twoją, która to, słyszę, za nadto wzięła do serca, wywieść z szkaradnego błędu.
Jestem teraz na dobréj drodze... familja sieroty którą wziąłeś na wychowanie, owi Jordanowie... prawdopodobnie się znajdą... mam ich na oku... niegodzi się byś ty tylko znosił ciężar sam jeden, gdy są blizcy... powinni, muszą upomniéć się o krewnę... która do nich należy.
Feliks drgnął i podniósł głowę.
— Bo widzisz, dodał Pluta powoli — na świecie gdy kto zniknie, jak tu naprzykład ta familja, rodzice... nigdy rozpaczać nie trzeba żeby się już znaleść nie mieli. Los, przy-