Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/568

Ta strona została uwierzytelniona.
8

Kapitan zanotował to sobie w głowie; ale wielkiéj do tego nie przywiązał wagi. Dziewczę nowym dygiem poprosiło go siedziéć, a samo wdrapawszy się na zbyt wysokie krzesełko z trochę zwieszonemi nóżkami, wyprostowane wzięło się do pończochy tak wielkiego rozmiaru, że jéj do stóp spadała, choć jeszcze niedoszła trudnéj do zwalczenia pięty.
Kapitan miał już rozpocząć i rozmowę z dziewczynką, gdyż pochlebiał sobie że i do dziecięcego wieku wymagań zastosować się potrafi, gdy drzwi się otworzyły i wszedł słusznego wzrostu, barczysty, z wąsem potężnym mężczyzna, w szaréj kapocie, ubrany po prostu, z rękami w kieszeniach.
Twarz jego piękna, prawdziwie polska, otwarta, jasna, spokojna, znamionowała człowieka, który już po za sobą zostawił burze i walki i płynął cicho do niedalekiego brzegu obiecującego błogi spoczynek. Niebieskie jego oko patrzało śmiało i jakoś poważnie na świat, nie umiejąc ani uśmiéchnąć się ze zbytnią pokorą, ani rozjaśnić zarozumiałą