Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/584

Ta strona została uwierzytelniona.
24

— Dawnom jéj nie widział, — rzekł Kirkuć, — ona mnie nie szukała wcale, jam téż nie chciał się uprzykrzać, a już téż powiem panu, że kobieta naszego stanu, gdy tak wysoko sięgnie, to nie bez kozery, ale niech tam Bóg sądzi.
— To najlepsza w świecie osoba, — przerwał składając ręce jak do modlitwy kapitan, dobrze odegrywając rolę uczuciowego człowieka, — co za serce! jaka skromność! jaka pobożność! ile poświęcenia dla biednych...
Kirkuć niecierpliwie trochę ruszył ramionami.
— Jakto? niewierzysz WPan? zapytał go Kapitan, który ruch ten pochwycił.
— Nie sądzę! nie sądzę nikogo! — rzekł szewc zażywając tabaki, ale do trzysta... tu znowu się zmięszał, o mało nie dodawszy djabłów. — WPan widzę wierzysz w tę dobroczynność ludzką o białym dniu przechadzającą się po ulicy i sypiącą jałmużny z axamitnego woreczka glansowanemi rękawiczkami. Widziałem ja takich wiele, zawsze lepiéj tém zarabiać na szacunek, niż inną komedyją,