Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/590

Ta strona została uwierzytelniona.
30

lowanemi czarnemi brwiami nad zapadłemi strasznie oczyma, nieznajoma w uśmiechu pokazała w dodatku ząbki, których kształt i rozmiary niedozwalały wątpić, iż sztuka dentysty nie doszła jeszcze w Warszawie do łudzącéj doskonałości utworów Desirabod’a...
— Panna Adolfina! zawołał Pluta.
— Pani Adolfina! poprawiła malowana z uśmiechem pełnym wspomnień zalotności przeszłej w nałóg i grymas dziwaczny.
— Pani...
— Tak jest... tak... kapitanie!
— Cóż pani tu porabiasz?
— Opłakuję mojego męża!
— Jakto? był więc i mąż! i miał ten rozum, że umarł? zapytał z nielitościwą poufałością, która była echem jakiéjś dawnéj widać ścisłéj przyjaźni kapitana...
— Zawsze żartobliwy! odparła ruszając głową pani — zawsze ten sam, nieoszacowany o! jakże się cieszę.
— Ale bo! nie ciesz no się jeszcze, pani Adolfino, odparł Pluta, niema tak dalece