Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/618

Ta strona została uwierzytelniona.
58

dzenie za nie w sowitéj zapłacie... Serce ich nie wstrzymywało, gdyż się do swéj pani nie przywiązali wcale, zdrowy rozsądek wskazywał tylko, żeby tłustéj gratki nie rzucać.
Tymczasem z dnia na dzień coraz było gorzéj, coraz dziwniéj i smutniéj u Jenerarałowéj, któréj chłód i marmurowa obojętność na wszystko zmieniły się w rozdrażnienie tak silne, że nad niem już panować nie mogła. Znać było jeszcze walkę usilną, ale zwycięzca dawny, teraz mimo oporu co chwila upadał, podnosił się, zmagał... napróżno... Jakaś potęga większa nadeń, nieznana mu, górę nad nim brała.
Tak stały rzeczy, gdy jednego dnia Jenerałowa wyjechawszy z domu na uroczyste nabożeństwo do Ś. Krzyża, wśród ulicy pociągnęła sznurek i kazała się wieść do Saskiego ogrodu zamiast do kościoła. Bzurski który z nią tego dnia jechać raczył, niesłychanie się zdziwił, nieodpowiadało to wcale jego planom, i mruczał pełen oburzenia, gdy kareta zastanowiła się przed kolumnadą, a Jenerałowa kazawszy się zostać ludziom przy