Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/621

Ta strona została uwierzytelniona.
61

To téż po chwilach tupania nóżką i przekleństw nie parlamentarnych, zwykle panna Narębska pocieszała się różnemi pomysłami, których jéj obficie dostarczała bujna wyobraźnia. Wszakże mógł zachorować? mógł wyjechać za pilnym interesem? mógł się zamknąć aby nie uledz pokusie? mógł się obawiać familij... wszystko mógł, wedle panny Elwiry, ale nie mógł jéj nie kochać... Tego przypuścić było niepodobna.
Dla tego tak uporczywie go poszukiwała, niechcąc sobie powiedziéć, że z tego nic nie będzie.
Tym razem panie, mimo dosyć pięknego dnia, nie były szczęśliwe, wśród mnóstwa nieznajomych niepięknych, nie było ani śladu pięknego nieznajomego.
Szły więc ulicą dosyć smutne, i Mania zaczynała pokutować za to, że Elwirze nie dopisał cel jéj marzeń, bo już do niéj szukano różnych pretensyi, gdy w przeciwnym końcu ulicy zamiast owego oczekiwanego, pokazał się pan Feliks Narębski z cygarem w ustach, w kapeluszu trochę na bakier,