Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/671

Ta strona została uwierzytelniona.
111

— Dzień dobry, pani.
— Dzień dobry, czy pan ciągle był w mieście?
— Nie, wyjeżdżałem na dni kilka.
— Sądziliśmy, że nas pan odwiedzi... dodała ciszéj Elwira.
— Prawdziwie pani, było niepodobieństwem.
Piękny nieznajomy mówiąc to oglądał się w koło niespokojnie, uchylił kapelusika i zapewne nieśmiejąc wstrzymywać panie przed progiem, bardzo szybko odszedł ku teatrowi.
Elwira długiem za nim pociągnęła wejrzeniem, tupnęła nóżką i dosyć na ten raz nieostrożnie syknęła:
— Nieznośny!
Scena ta byłaby zupełnie dla świata stracona, bo Mania zapatrzyła się na bijący wodotrysk, około którego ktoś może podobny do Teosia przechodził, gdyby nie postać dziwna, która wstrzymała się w chwili wysiadania pań z powozu i z wielką bacznością zdawała się śledzić ruchy, słowa, wejrzenie nawet Elwiry i pięknego nieznajomego.