Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/672

Ta strona została uwierzytelniona.
112

Ostatni nawet wykrzyknik: Nieznośny! musiał się obić o uszy tego natrętnego świadka, który uśmiechnął się złośliwie, i w ślad poszedł za pięknym nieznajomym.
Podsłuchującym tak niegrzecznie Elwirę, był stary nasz znajomy kapitan Pluta, którego los, traf, przypadek, niewiem jak to nazwać zechcecie, sprowadził w téj chwili na scenę. Jednym z wielkich jego przymiotów była ta niezmierna przytomność umysłu z jaką korzystał z najmniejszéj okoliczności, mogącéj mu na coś posłużyć. Jak błyskawica przebiegła przez głowę myśl dziwaczna; i choć prędki chód nie był ani w jego charakterze, ani we zwyczaju, starał się dognać młodzieńca, który ze swojéj strony szedł tak szybko jakby uciekał. Zetknęli się dopiero pod teatralną galeryją.
— A! jak się masz! — zawołał Pluta, — winszuję ci doskonałych nóg, bo chodzisz jakbyś się na laufra kierował. Zdawało mi się właśnie zdaleka, żem cię poznał i usiłowałem dogonić, wiesz, chodzisz ogromnie.