Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/673

Ta strona została uwierzytelniona.
113

Młody mężczyzna uśmiechnął się trochę zmięszany, kłaniając Plucie.
— No, to wiem, mówił daléj Kapitan, że kiedy się ma interessa na głowie, chodzi się żywo, ale znowu spotkawszy tak ładną panienkę i tak podobno sobie życzliwą, to już na heroizm anachorety zakrawa tak od niéj uciekać.
Nieznajomy uśmiechnął się z przymusem, w oczy starając zajrzeć Plucie, jakby doświadczał czy nie żartował z niego.
— Cóż mnie tam ta panna obchodzi?
— Ładna panna nie miałaby obchodzić młodego mężczyznę! a do licha! cóż to z was ten wiek niegodziwy robi, machiny Abrahama Stern’a do odciągania i dodawania! przecież choćby w oczy zajrzeć gdy się śmieją młodością, miło; a tem bardziéj, gdy się jeszcze otworzą i usta takim wyrzutem...
— A! słyszałeś pan? — rzekł nieznajomy.
— I widziałem i słyszałem i wiem wszystko, — dodał Kapitan choć nic nie wiedział, ale pewien, że powoli dowie się wszystkiego, choćby ono niczem było.