Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/675

Ta strona została uwierzytelniona.
115

W oczach młodego chłopaka odmalowała się ciekawość.
— Dobrze, — rzekł, — ale ja proszę na czekoladę jeśli pozwolisz.
— Jeśli ci to robi przyjemność, ja nigdy nie wyzywam na pojedynek, gdy kto za mnie płaci... chodźmy.
Byli właśnie na przeciw drzwi, gdy Pluta tryumfalnie je otworzył z miną człowieka, który jest z niemi dobrze oswojony.
Garson przybiegł natychmiast po rozkazy, a dwaj przybyli wszedłszy do bocznego pokoju, który szczęściem był pusty, zasiedli nad poprzewracanym gazet stosem.
Kapitan odsunął je z widocznem nieukontentowaniem.
— A! gazety! — rzekł, — kto téż to czytać może! ja ich nigdy w rękę nie biorę, a ręczę ci, że przeszedłszy się od Zygmunta do Ś. Krzyża, powoli, w dzień pogodny, więcéj od tych co je od deski do deski czytają, wiedzieć będę. Otóż wracając do Narębskich, — dodał cicho, — mąż pod pantoflem, żona ex-piękność zapoznana, femme in-