Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/679

Ta strona została uwierzytelniona.
119

kiem nie spać; to już twoja rzecz... ja umywam ręce.
Niezajomy, który w ogólności bardzo się miał na ostrożności i obawiał wygadać, uśmiechnął się tylko, Pluta uścisnął go serdecznie.
— Bierz się, rzekł cicho, życzę i rachuj na mnie, ręczę że się uda.
Spojrzał mu w oczy i szeroko się rozśmiał. W istocie fizyjognomia towarzysza nie wskazywała ani obudzonego zaufania, ani rozognionéj namiętności, ów bardzo przyzwoity młodzian zawahany, niepewny, dosyć zimno przyjmował natarczywą zachętę Pluty.
— Widzę, rzekł kapitan mrugając okiem, że albo podzielasz uprzedzenia, które ludzie względem mnie mają, albo sądzisz, że się próżno przechwalam, obiecując pomoc skuteczną, któréj dać nie jestem wstanie. Zbyt szanuję osobiste przekonania każdego abym miał nalegać, choć nie zaprzeczysz, że trochę są krzywdzące dla mnie..... ale ja jestem bon enfant, wchodzę w słabości ludzkie,