Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/681

Ta strona została uwierzytelniona.
121

— Ależ, u licha, ja cię tak za kołnierz do ołtarza nie ciągnę zaraz, dodał Pluta, masz czas do skruchy i opamiętania zawsze, gdy ci się podoba. Kupić nie kupić, potargować można.
Reszta rozmowy odbyła się już tak cicho, że nawet ucho powieściopisarza dosłyszeć jéj nie mogło. To pewna, że gdy po wypiciu czekolady i oblaniu jéj wedle prawideł, szklanką zimnéj wody, rozchodzili się dwaj spiskowi, kapitan mruczał jakąś śpiewkę z młodszych czasów, a nieznajomy odszedł z wesołą miną i postawą, żywym krokiem starając się czas stracony wynagrodzić.
Sam jeden od Lursa wyszedłszy. Pluta spojrzał na zegarek, pomyślał i zawoławszy dorożki kazał się wieść na ulicę Wilczą.
Trzeba wiedziéć, że choć wychodzi w aleje, uliczka ta, któréj sławy broniła pani Adolfina Jordanowa tak gorąco, nie odznacza się wcale wspaniałą powierzchownością; zbytek i elegancyja jeszcze tam dojść czasu nie miały, skromne domki drewniane, jedno piątrowe, stare, niepozorne, gdzieniegdzie parkany