Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/683

Ta strona została uwierzytelniona.
123

kupy śmiecisk leżały a drób i różne stworzenia zapełniały wszystkie kąty. Trzy psy różnéj barwy porwały się z ogromnem szczekaniem dowodzącem, że rzadko widywały obcych i nieprzywykłe były do gości. Naszczekiwanie ich jednak nieprzyjemne być mogło, ale nie zdawało się groźne... Na głos ich, kobieta niepocześnie odziana z rękawami zatoczonemi po łokcie, wyrwała się z sieni, i stanąwszy wpatrzyła się w Plutę, który ostrożnie kamyki, po których miał stąpać, wybierał.
Domek był choć drewniany, niczego, a po za nim i w koło gęste drzewa owocowe świadczyły, że utile brało pierwszeństwo nad dulce. Na ozdoby w ogóle nie silono się tu wcale i architekt nie starał o nadanie przyjemnéj powierzchowności, ale mieszkanie mogło nawet być wygodniejsze niż się na pozór zdawało.
Pluta stanął.
— Pani Jordanowa? zapytał.
— No to cóż? odpowiedziała mu kobieta,