Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/685

Ta strona została uwierzytelniona.
125

rytarzyk wszedł nareszcie do izby, która za bawialną musiała uchodzić. Tu nie było nikogo... Pluta obejrzawszy się bacznie, domyślał się, że wszedł nie właściwą drogą i że od alei i ogrodu musiało być paradniejsze wnijście... drzwi mu o tém znać dały.
Salonik, gdyż nieuchronnie tak się to musiało nazywać — wprawiał w zdumienie kapitana surowością swéj fizyjognomii. Był on ciemno szafirowy, z powodu drzew dosyć nie jasny, nizki, ledwie starych trochę mieszczący mebli, a ozdoby jego ograniczały się parą naczyń z robionemi kwiatami, krzyżem i kilką strasznemi obrazami świętych różnych; miał pozór raczéj celi klasztornéj, niż schronienia pokutującéj tak pięknéj niegdyś, a dziś tak jeszcze starannie malowanéj Adolfinki, którą kapitan znał niezmierną wietrznicą i trzpiotem.
Najmniejszego nie widać było starania o wdzięk, ozdobę, o wygodę nawet; na stołach pył spoczywał kilkodniowy, firanki zżółkły wisząc od dawnego czasu nieporuszane, a siedzenia zdradzały małe bardzo używanie.