Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/686

Ta strona została uwierzytelniona.
126

— Cóż to się jéj stało? — spytał siebie w duchu Pluta ledwie oczom swym wierząc, czyby i ta nabożnisią miała zostać?
Z drugiego pokoju naprzód piesek zaburczał i zaszczekał, potem dał się słyszeć kaszelek, nareszcie wysunęła się pani Jordanowa w czarnéj sukni, tak widocznie na świeżo pomalowana i utrefiona, że nierychłe jéj zjawienie się bardzo naturalnie się już wytłumaczyło.
— A cóż za gość, po tylu latach! — zawołała sznurując piękne niegdyś usteczka, które zapadały zbyt głęboko, okrojone dwoma niedyskretnemi fałdami, wdowa, — co za gość! jakżem wdzięczna na pamięć!
Kapitan mimo rezygnacyi zwykłéj na wszelkie losu przygody, stał osłupiały, tak mało dawną Adolfinę poznać mógł w téj ruinie zasuszonéj starannie.
Gospodyni posunęła się ku niemu, zakaszlała, przywołała pieska, który zabierał się ściśle obejrzeć przychodnia i usiadłszy na kanapie, zaprosiła Plutę do fotelu stojącego obok.