Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/690

Ta strona została uwierzytelniona.
130

— Gdzież tam, mój Kapitanie, gdzie mi tam dobrze być może? Ty jeszcze nie wiész co to jest mieć dom w mieście! wiekuisty niepokój; pilnuj parkanów, ulicy, podwórza, rachuj termina podatków, ucieraj się z policyją, zamiataj, czyść, wywoź lód i błoto, a zewsząd szkoda, a nieustanny tartas, tak, że człowiek sobie rady dać nie może.
— Przyznaj pani, że kiedyś nic nie miała, daleko szczęśliwsze były czasy.
Wdowa westchnęła.
Starość nie radość, — rzekła z wyraźnem żądaniem ażeby jéj starości zaprzeczył Pluta, ten się dorozumiał trafnie i zakrzyknął:
— Ale ba! wyglądasz jak róża! kibić jak u szesnastoletniéj dzieweczki, i prawisz o starości.
— Nie uwierzysz Kapitanie jednak, jak postarzałam na sercu, na duchu, przez jak okrutne przeszłam doświadczenia... ach!
— Nie powinnoby to jednak tak przybijać pani bardzo, — rzekł Kapitan, trzeba się raz otrząść z tego, myśleć o sobie.