— Widzisz, kochana Adolfino, ja jestem z tych ludzi, kończył Kapitan, którzy nigdy żadnym świstkiem nie gardzą, znają wartość papieru i szacują pamiątki. Te weksle zginione, dla tego, że się na świat pokazać nie mogły, które, jak ci się zdało, rzuciłaś w ogień, są u mnie, nie myślę żądać ich wypłaty od nikogo, prócz twojego serca.
— A! to zbójca! — zawołała wdowa.
— Zmiłuj się, ostrożnie z wyrazami, bo jakbym ja się uniósł i powiedział ci téż co nieprzyjemnego, do czegoby między nami dojść mogło? do nieporozumienia, tego ja znowu sobie nie życzę. Zobaczysz jak my ślicznie gładko i po przyjacielsku wszystko ukończym.
Zamilkli poglądając na siebie; Kapitan przybliżył się do niéj, ujął ją za rękę i łącząc przymilenie do groźby, rzekł wcale serdecznie:
— Adolfino! nie płacz, nie gniewaj się, a rób co mówię, bo inaczéj zmusisz mnie do zrobienia ci nieprzyjemności, która serce moje zakrwawi.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/705
Ta strona została uwierzytelniona.
145