Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/715

Ta strona została uwierzytelniona.
155

Swojego czasu sławna z piękności panna Balbina nie chciała poszedłszy za mąż ani patrzeć na mężczyzn, nie myślała słuchać szeptów słodkich które jéj nieraz do ucha wpadały i poprzysięgłszy wiarę panu Szwarcowi, nigdy jéj nawet uśmiechem nie nadwerężyła.
On i dzieci były jedynym jéj życia celem... Ale teraz już owa trójka niegdyś krzykami i śmiechem rozweselająca austerją Zamurza, niewiedzieć jak i gdzie z niéj znikła; ludzie nawet najciekawsi ani wyszpiegować co się z nią stało, ani się dobadać nie mogli czy żyły czy poumierały. Rodzice przed obcemi nie wspominali o nich nigdy, a zagadnieni przez natrętnych, smutnem jakiemś zbywali ich milczeniem. To pewna że były tam niegdyś dwie ładne córeczki i przystojny a żwawy synek, ale niewiedzieć co się z niemi stało. Z razu przyjeżdżali niekiedy do Zamurza, potem jak w wodę wpadli... W pokoju pani Szwarcowéj stały jeszcze małe po nich pamiąteczki dziecinne, i widziano nieraz matkę stojącą nad niemi w zamyśleniu, ukradkiem