aby przybyłemu pokój gościnny otworzył, niemówiąc więcéj, bo się jéj ton lokaja i wejrzenie jego wydały nadto śmiałemi.
— Chodźcież to pokażę izbę, — wtrącił stróż, stary żołnierz milczący zwykle, dla tego szczególniéj, że nieustannie fajkę miał w ustach a ta mu do mówienia przeszkadzała. Nie lubił on jéj wyjmować, probował nawet niekiedy półgiembkiem odpowiadać nieprzerywając palenia, ale to mu się nieudawało, bo słowa jego stawały się naówczas tak niezrozumiałe, że to i mówiących z nim i jego samego do najwyższego niecierpliwiło stopnia.
Na ten raz musiał wyjąć fajkę, i poszedł przodem przed niedźwiedzim kołnierzem.
Izba gościnna w Zamurzu, gdzie rzadko bardzo trafiali się podróżni służyła raczéj na poobiedni sen panu Bartłomiejowi, który tam miał sofkę przykrytą kilimkiem, na suszenie ziółek Basi, a niekiedy bielizny pani Szwarcowéj, niż na właściwy użytek. Było tam wszakże ciepło, czysto i choć skromnie, ale wygodnie.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/727
Ta strona została uwierzytelniona.
167