miała... wszak ci ona go kocha jak my, i nikomu nie powie.
— Ale papla jest... odrzekł pan Bartłomiéj, nie strzyma języka.
— Toć już wie.
— Tak, a im go się lepiéj napatrzy i nasłucha, tem jéj gorzéj język świerzbieć będzie.
— Mój jegomość — proszęż ja jegomości.
— A no, to jak sobie chcecie.
— Niechże i ona go zobaczy.
Poczciwa pani Bartłomiejowa wyjednawszy w ten sposób milczące przyzwolenie na wezwanie Basi, skoczyła ku drzwiom i tak jakoś dokonała to szybko że biedne dziewcze ustąpić się od nich nie miało czasu, znalazła ją więc na gorącym uczynku podsłuchów — ale czegoż serce matki nie wybaczy, uśmiechnęła się i podała Basi rękę.
Mój Boże — jakże to niepojęte jest serce! Niczego bardziéj może w życiu nie życzyła sobie Basia jak zobaczyć Adolfa i wnijść do tego przybytku w którym on królował, ale
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/747
Ta strona została uwierzytelniona.
187