Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/752

Ta strona została uwierzytelniona.
192

ko mam, a czegoś mi jednak braknie. Niewiem, może to was, może rodzinnego powietrza, może uścisku macierzyńskiego, może tych życia roskoszy które zaznałem w dzieciństwie, a których wiek mnie starszy pozbawił jak sierotę.
P. Bartłomiéj oczy otarł, tylko sama Jejmość poczęła znów ściskać syna.
— I co bo ty tam prawisz, odezwał się Szwarc, nie potrzeba znowu życia brać na alembik — ja tego nierozumiem.
— I ja nierozumiem się sam, odpowiedział Adolf, pojmuję coście uczynili dla mnie, że ofiara jaką zrobiliście, by mi życie lżejszem było, jest olbrzymia... boście dla jego szczęścia wyrzekli się dziecka któreby wam pomocą, a może jakąś pociechą być mogło — ale któż wie — czy dając mi to coście dali nie skazaliście razem na wieczne sieroctwo i tęsknotę?
— No tak! już mędruj tylko... a zobaczemy do czego dojdziesz, zawołał P. Bartłomiéj — co to gadać! No cóż? mieliśmy cię z sobą