Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/761

Ta strona została uwierzytelniona.
201

Szwarc na to ruszył ramionami, sama udała, że nie słyszy, Adolf westchnął.
— Dziwna rzecz, — odezwał się na wpół do siebie, ile mi ta chwila przypomina, jak mi dziś żal tego kłamstwem nieustannem okupionego życia mojego, gdy tu, z wami, takby mi było dobrze, spokojnie. Dla czego mi potrzeba było pójść tą drogą dobrowolnego sieroctwa, szukać niepewnego szczęścia, którego pewno nie znajdę.
— A dla czegożby? — odparł ojciec, — co to mówić! rodzice nie wieczni, jużciż z twojem wychowaniem i głową trudno ci się było zakopać gdzieś w takiéj dziurze i życie zmarnować na partykularzu! Kto wie do czego możesz dojść!
— Zapewne, — rzekł Adolf, — ale szczęśliwym nie będę nigdy.
— Czemu? — odezwał się Szwarc, — nie mów mi takich rzeczy, bo mnie one bolą, a ja to jestem com to wszystko zrobił. Matka się choć ze łzami zgodziła, sercem nigdy nie była za tem, na mnie to cięży. Ale Bóg widzi, inaczéj nie mogłem.