Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/773

Ta strona została uwierzytelniona.
213

Artur wyszedł, ale w sieni dobył zegarka, który go nigdy jeszcze nie zdradził, posądzając go o omyłkę, siebie o roztargnienie.
Było nie więcéj nad pół do siódméj, na dworze ciemno zupełnie.
Ruszył ramionami.
— Pan Bóg wié co to jest, rzekł do siebie — czego on wstał? on co tak włóżku wylegać się lubił? czego się tak spieszy? kto tam ich zrozumie? pańskie kaprysy i po wszystkiem... djabeł nie dojdzie nigdy czego oni chcą.
W tem pan Adolf przesunął się mimo niego rozkazując pakować i konie zaprzęgać, a sam spiesząc do pokoiku gospodarza. Artur popatrzał nań tylko i ziewnął. Stróż w téj chwili poglądał z równą ciekawością na niego, niemogąc sobie zdać sprawy z zadumania i odrętwienia tego pięknego sługi, który sobie pozwalał tak głęboko dumać, w chwili gdy najpilniéj było pakować tłumoki.
Konie zaprzęgano do koczyka.