Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/775

Ta strona została uwierzytelniona.
215

przypominając natarczywie, że dzień się robi i konie przy powozie.
Trzeba było widzieć jak na widok obcege cofnął się do drzwi stary i matka uciekła od syna w kąt pokoiku.
— Czekać, rzekł sucho Adolf...
Ale po chwili potrzeba się było pożegnać...
Długo, Szwarcowa przytrzymała go w objęciu milczącem szepcąc modlitwę nad jego głową schyloną.
Niemogła wyjść za nim, ojciec tylko z pokorą i odkrytą łysiną, przeprowadził go na pozór obojętny i pożegnał siedzącego już w powozie nizkim bardzo pokłonem.
Basia zdaleka, zdaleka patrzała nań, nie postrzeżona, a gdy powóz znikł im z oczów i zaturkotał po drodze stężałéj od mrozu, wszyscy poszli, każdy z osobna — niewiem, modlić się, czy płakać jeszcze.


KONIEC TOMU TRZECIEGO.