ulicą Miodową, którą zapewne dla tego lubił, że przy niéj i do koła liczne znajdują się handle win i przysmaków; cygaro miał w ustach, które ciągnęło mu wybornie, paliło się doskonale, suche było wyjątkowo i nad wszelkie spodziewanie, żołądek miał nie pusty, kieszeń także, w przyszłości także różowe jakieś świeciły mu marzenia, — słowem, był w usposobieniu najłagodniejszém, gdy na chodniku naprzeciw niego ukazała się postać, na którą jedno spojrzenie, bladością śmiertelną twarz jego okryło.
Kapitan drgnął, cofnął się, cygaro nawet z ust wyjął i bacznie spojrzawszy na idącego naprzeciw mężczyznę, ledwie nie zawrócił nazad.
Ale w téjże chwili, idący z przeciwnéj strony jegomość spostrzegł go i przystanął także.
Kapitan nie chciał pokazać, że mógł stchórzyć, choć w istocie uczucie nieopisanéj bojaźni rozlało się na jego obliczu, zwykle tak pogodném, jak twarz gumelastycznéj figurki, nie przywykłéj do poruszania się, chyba za gwałtowném pociągnieniem za uszy.
Postać, która go nabawiła tém uczuciem,
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/782
Ta strona została uwierzytelniona.
2