— A to co innego! — rzekł Zeżga, — gdziekolwiek się spotkamy, darować ci nie mogę, żebym cię choć kijem nie zwalił.
Usłyszawszy te wyrazy Kapitan, który już obrachował rejteradę umiejętnie, zdjął kapelusz grzecznie i szybko jak błyskawica rzucił się w bramę, któréj furtka za nim się zatrzasnęła.
Zeżga postał chwilę jak odurzony, popatrzał, plunął i poszedł daléj powoli, ruszając tylko ramionami.
Domyślamy się, że stosunek tych dwóch ludzi, tak nieprzyjaźnie przeciw sobie występujących, musi nieco obudzać ciekawość czytelników naszych. Mielibyśmy zupełne prawo trzymać ją w zawieszeniu i nie zaspokoić aż po długiéj próbie cierpliwości, ale na ten raz chcemy zasłużyć na względy i znajdziemy się wspaniale.
Pewne dokumenta, tyczące się dawnych zajść kapitana Pluty z porucznikiem Zeżgą, dostały się nam w ręce, możemy więc tę przeszłość tajemniczą rozświecić.
Jest to niezawodną prawdą, że gwałtowne nienawiści, rodzą się zawsze prawie z wielkich
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/786
Ta strona została uwierzytelniona.
6